W ręce wpadła mi w końcu trzecia część sagi "Odległe rubieże". Nie potrafię co prawda określić, czy zmiana autora wyszła powieści na dobre, a przede wszystkim czym była powodowana, ale jako taka ciągłość w narracji została zachowana. Bohaterowie są ci sami, wątek historii alternatywnej ciągnięty zgodnie z przyjętą w pierwszych dwóch częściach koncepcją, niemniej mam wrażenie, że "Szturm straceńców“, jest mniej przygodowy, bardziej skoncentrowany na działaniach wojennych, używanej broni i "dziejącej się" polityce. Nie jest to wielką wadą, ale książka wydaje się przez to mniej dynamiczna w porównaniu do poprzednich dwóch części. Główny nurt opowieści pocięty jest zajawkami walk pomiędzy stronami konfliktu, pojawiają się nazwiska z rożnych części świata, które jednak tak szybko jak wyłaniają się z kart książki, tak samo szybko z niej znikają. Zabieg ten zapewne dla jednych może być ciekawy, w moim przypadku jednak zostawił w głowie pewien niedosyt "niedociągnięcia". Trochę rażące są użyte przez autora kalki, w których Anglicy są zarozumiali, Sowieci tępi, Niemcy brutalni, a Francuzi, hmmm... zachowawczy. Książkę czyta się jednak dobrze, a całość jest spójna - choć zapewne wielokrotnie nieprawdopodobna - no, ale to w końcu historia alternatywna... Reasumując: sześciośrubkowy pochłaniacz czasu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz