piątek, 9 września 2016

Artur Baniewicz - Afrykanka

Rozpoczynając lekturę nastawiłem się na kryminał, jakiś taki wojskowo-misyjno-polityczny. Bo wojsko, bo misja w Etiopii, bo może jakiś spisek, jakieś WSI łamane przez CIA i wspierane przez GRU. Tajne przez poufne i na dodatek niewyjaśnialne. Że jakieś morderstwo okrutne, tudzież wymyślne, albo masakra niespodziewana ludności miejscowej... A tu - niespodzianka. I owszem trupy są, coś się dzieje, jest wojsko, strzelanie, szczegółowe opisy uzbrojenia, a początek nawet okraszony całkiem przyjemnym humorem żołdacko-rubasznym. Ale ta książka to romansidło. Owszem osadzona w realiach o jakich wspomniałem, ale to całe afrykańskie wojowanie, spiski i przepychanki stanowią tylko tło dla romansu jednego takiego kapitana, z jednym takim dziewczęciem o ciemniejszym kolorze skóry. Ale w sumie czyta się dobrze. Nie porywająco. Po prostu dobrze.

Przykręcamy. Pięć śrubek. Na dziesięć możliwych.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz